Wszelkie relacje w moim otoczeniu zmieniły się w niesamowicie krótkim czasie dwóch tygodni. Ciężarem głupoty i ignorancji pociągnęły w dół swoje ofiary i uczucie wszechobecnej beznadziei. Obudziły potwory moralne i rozpatrywanie spraw z punktu wspólnoty, która trzymała się wbrew zderzaniu charakterów.
Jedni mają zbyt słabą wolę, inni są zbyt zdegenerowani, by w swym kłamstwie i bezczelności nie przebrać miary. Zdeklarowana wrogość osiągnęła swe apogeum dopiero wtedy, gdy brak było dostatecznej chęci, żeby podjąć radykalną zmianę i wyrzec się swoich demonów.
A wszystko przez przepaść między słowem a czynem. Między kreacją a rzeczywistością. Całkiem spory obłęd. Całkiem nieskromny rodzaj nieskromności.
To już koniec mojego przemęczenia, rządy przejęła pewność, wręcz okropna pewność, po długim okresie napięcia i udręczenia. Tylko komu za to podziękować?
Trochę wspomnień z La Pinedy