A po co mi ja? Stróż już śpi, więc możemy wymienić się poglądami.
Nadia promienieje, brzuch jest coraz bardziej widoczny, widzę w niej ogromne pokłady szczęścia, będzie wyjątkową mamą. Tyle w niej dobroci i skromności, ale kurwa ja nie mogę tego powiedzieć o sobie. Zawsze wszystkiego byłam pewna, to ja zawsze miałam wielu facetów, ale to ona znalazła tego jedynego, z którym życie układa jej się spokojnie, najspokojniej. Tak jak obie kiedyś obiecałyśmy sobie pięknej księżycowej nocy. Może być pewna jego, siebie, tego dziecka, swojej normalności.
Moja normalność? Mam oczy i widzę, jej nigdy nie było. Czy będzie? Nie jestem cudotwórcą i w cuda również przestałam wierzyć. Co z tego, ze on tu jest, jeśli ja czuję się zapomniana, zaniedbana? Nazwij to jak chcesz, ale jestem nieszczęśliwa. Te wszystkie spacery, patrzenie sobie w oczy, milczenie, magia! Wszystko z czasem wygasa, albo przestaje robić na mnie aż takie wrażenie. Mieszkam z nim już kilka miesięcy, przytyłam, bo po co dbać o siebie, skoro podobam mu się zawsze? Albo do jakiego czasu? Piękne słowa&no fakt, jest dobry w łóżku, dobrze nam razem, ale czy ja nie potrzebuję czegoś innego? Ile mogę tolerować brud, jego porozpierdalane rzeczy, stosy papierów, fatalny humor, krzyki, pijaństwo? No ile? Nie było tego wcześniej. To się nazywa teraz nowoczesny związek, tak mi mówi, zajebiste partnerstwo. Ale ja chce jedynie& jedynie istnieć dla niego, a nie tylko być. Kurą domową, gotującą kuchtą w fartuchu.
Tylko jestem, tylko będę, utwierdzam się, że udana ze mnie maskotka. Ktoś kiedyś dobrze powiedział, ze na cudzym nieszczęściu nie wybudujesz własnego "szczęścia". Z mojej strony cała sytuacja nie była celowa, prowadzona z premedytacją, ale może ktoś na górze chce mi udowodnić, że to nie jest to? Pomóż mi proszę, kto jak nie Ty? Umieram w tym.
A może jest ktoś jeszcze?