Minął miesiąc od naszej ostatniej rozmowy. Żyję w piekle, stróż nie zawsze wraca na noc, a jeśli już to nawalony, śmierdzący babami i zaciąga mnie do łóżka, raz mnie prawie uderzył. Ale to ja pierwsza uderzyłam jego, spał w gościnnym.
Groch wychudł, bo wyjechałam na tydzień w delegacje, to go skurwiel nawet nie nakarmił, biedny głodował, albo chodził do sąsiadów żebrać. Ciągle tylko pretensje, a ja, ja siedzę w ogrodzie w nocy i płaczę, bo tak mi łatwiej, teraz też płaczę, bo też mi łatwiej. Łatwiej znieść własną porażkę, błąd, a właśnie może jego brak? Moje szczęście zależy tylko ode mnie, nie wiem w kim się zakochałam, nie wiem. To nie ten sam stróż, nie ten człowiek, to umartwiający się tyran. Wiem, że bywa u swojej żony, rozwód trwa zatrważająco długo.
Może Ty mi powiesz, czy to jest taka miłość na całe życie!? Bo przecież bywa tak wspaniale, że nie zamieniłabym chwili spędzonej z nim na żadną inną. Jednak mostem wolę spacerować sama, patrzeć przed siebie, nauczyłam się tej samotności.. I za każdym razem jak tam jestem, nie widzę go ze mną. Brak stróża przy moim boku, coraz częściej obrasta w mojej głowie. Dojrzałam, żeby być matką, żoną, kochanką , ale w pewnym momencie coś odchodzi na inny plan. Człowiek oczekuje spełnienia, kobieta potrzebuje ciepła, stabilnego kocham cię . A ja mam zimny dobry seks, wieczny burdel, który sprzątam tylko ja, rzygi kota, własny płacz. Ostatnio to i ja krwawię nazbyt często. To wszystko.
Skoczę z mostu