Co za dziwne ze mnie zwierzę. Uznaję w sobie przeciętność i pospolitość, a jednak posiadam dziwny stopień uduchowienia. Wraz z niedoskonałościami człowieka utraciłam sympatię, nadzieję i chęć ku niemu. Idea głębszych interakcji nuży. Żartuję z poważnych rozmów i nalewam sobie kolejnego drinka. Ignoruję potrzebę uzewnętrznienia się innych ludzi, kwintesencję ich umysłów. Z pełną świadomością. Chociaż wydaje się to niektórym zarozumiałe, dlaczego miałoby mnie to obchodzić.
Wystarczy, że posiadam jego. Nawet jeśli 'posiadam' to niewłaściwe słowo. Albo i nie posiadam. Bądź co bądź wiem, że On istnieje, jest i żyje.
Egomania i przekleństwo miłości.